„Pomiędzy figuracją i abstrakcją”

Urodzony w 1952 roku, poznański malarz i rzeźbiarz, Antoni Walerych zmarł nagle w 2007 roku w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Jego twórczość ze względu na tą okoliczność nie doczekała się należnego jej podsumowania. Jest dziś rozproszona i szczątkowa, choć dostępna jest jej rozległy wykaz na stronie https://www.walerych.art/, z niezrozumiałych do końca względów jedynie czarno-biały.

Twórca, który ukończył poznańską PWSSP w swoich twórczych poszukiwaniach na polu malarstwa i rzeźby silnie eksperymentował. Z zamieszczonego na wspomnianej stronie internetowej zestawienia nie do końca odczytać można determinującego jego twórczość napięcie między abstrakcją i figuracją. Rzeźbiarka, Anna Rodzińska w 2016 roku próbował uchwycić ten fenomen w nieco poetyckim opisie: „To istotna wartość Jego twórczości, która pozwala poczuć świat rytmów, nawarstwień kształtów, dźwięków przestrzeni, logiki konstrukcji z niepojętym urokiem gry. To niezwykła cecha pasji nieustannej konfrontacji wyobraźni i faktu”. Wydaje się jednak, że nie dotknęła istoty charakteryzującego te dzieła fenomenu – swoistego zawieszenia pomiędzy racjonalnością i intuicją, wypowiedzią i niedopowiedzeniem. Rozgrywa się ono – parafrazując Rodzińską – między kształtami znanymi, bo uniwersalnymi takimi jak figury geometryczne oraz częściami ludzkiego ciała lub – może precyzyjniej byłoby powiedzieć – ludzkiej figury.

Być może brak werbalizacji tej cechy wynikał ze stosunku do swojej twórczości, czy też twórczości artystycznej w ogóle, ze strony samego artysty. Napisał on w jednym z komentarzy do prezentacji swoich dzieł:

„…Wszelkie sądy, recenzje, roztrząsania, wgłębianie się w tzw. istotę rzeczy, oraz próby tzw. obiektywnego sądu są, jak myślę, niczym innym, jak nieudolnym zamiarem zdefiniowania potwornie zagmatwanej psychiki człowieka. Dlatego śmieszą mnie i denerwują czasem, niby luźno rzucone szkice dotyczące dzieł, które tylko w małym stopniu, jako twór końcowy, są przez artystę rozumiane. Myślę zresztą, że tłumaczenie się przed samym sobą z takich czy innych wyników jest zbędne i niebezpieczne. Zwolenników odbioru „sztuki” przemyślanej, rozsądnej, dającej się logicznie wytłumaczyć, tak zwanej konceptualnej zagrywy, odsyłam pod inne adresy. To co w mojej sztuce daje się wytłumaczyć dążeniem do harmonii, wyważenia formalnej bezbłędności, jest niestety czasami wynikiem obarczenia tzw. dziedzictwem kulturowym, z którym walcząc niekoniecznie do końca, osiągam efekty stanowiące przedmiot „obnażenia”. Jeśli coś się komuś podoba, nie muszę i nie chcę wiedzieć, dlaczego. Ludzie tzw. przygotowani do odbioru sztuki, a więc opatrzeni, osłuchani, itp. zapominają o elementarnej potrzebie żywiołowości odbioru. Jeśli przyjmą już stosunek krytyczny wobec czegoś gorączkowo szukają usprawiedliwień dla takiego czy innego podejścia, bojąc się nie wiedzieć dlaczego”.

W kontekście przywołanej wypowiedzi wszelkie spekulacje i oceny twórczości Walerycha są ryzykowne. Chyba, że interpretator nie bał się oceny artysty. To ciekawe jak bardzo zamykająca jest przywołana przez niego wypowiedź. Niejeden krytyk mógłby się obrazić – „nie chce, to nic nie powiemy”.

Jednak stratą byłoby pogodzenie się z – pozornym? – brakiem zainteresowania artysty odbiorem jego twórczości. To spłaszczające. Być może jednak za tym wyprzedzającym obronę atakiem na sądy o sztuce kryje się w rzeczywistości nie sprzeciw wobec odczytań i interpretacji, ale obawa przed schematyzmem rozpoznania. Oddając choć połowicznie zadość jego oczekiwaniu emocjonalnej recepcji dzieł w tym miejscu warto oddać im głos, aby napięcie pomiędzy figuracją i abstrakcją miało szanse wybrzmieć w sposób niezakłócony nadmiernym komentarzem.