Wernisaż odbędzie się w środę 7 czerwca 2023 o godz. 19:00 w MOLSKI gallery&collection w Poznaniu.


Ta wystawa to spotkanie prawdziwie ponadpokoleniowe, pokazujące w sposób bardzo dobitny, że podobne kwestie mogą zaprzątać artystów z różnych pokoleń i środowisk. Można rzec, że to naprawdę spotkanie poza czasem, poza liniowym porządkiem sztuki.

Andrzej Gieraga, artysta urodzony w 1934 roku tworzący i uczący się w kręgu łódzkiego konstruktywizmu oraz Urszula Madera urodzona w 1995 roku absolwentka wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych; w języku abstrakcji geometrycznej poszukująca odpowiedzi na pytanie – czym jest sztuka?

Choć różnica wieku dzieląca tę dwójkę artystów to okres ponad pięćdziesięciu lat – to w ich pracach obecne są elementy wspólne, wchodzące ze sobą w spójny intrygujący dialog. Gieragę i Maderę przede wszystkim cechuje posługiwanie się takimi samymi środkami artystycznego wyrazu jak: światło, kolor oraz geometria. Geometria, która w tym przypadku w sposób szczególny umożliwia im na subtelne przekraczanie granic malarstwa i zwrot ku przestrzenności i trójwymiarowości, czego materializacją są kompozycje o charakterze reliefowym.

Trzeba przyznać, że takie artystyczne spotkania nie są wcale częste. Mody i estetyki się zmieniają, ale równocześnie bywa tak, że kogoś łączy z kimś innym, inny poza wiekiem kod wartości, które oczywiście, że są przemijalne, ale zarazem mogą być wspólne.

Należy poszukiwać zmienności, chyba, że pojawia się nieoczekiwanie taka wspólność, która przekreśla i wiek, różnice doświadczeń i kod pokoleniowy czy akademicki, o estetycznym nie wspominając. To właśnie są koincydencje, to są wspólności i to niezamierzone całkowicie.


Bogusław Deptuła

Wspólność. Gieraga/Madera – czyli powinowactwa

Ta wystawa to spotkanie prawdziwie ponadpokoleniowe, pokazujące w sposób bardzo dobitny, że podobne kwestie mogą zaprzątać artystów z różnych pokoleń i środowisk. Można rzec, że to naprawdę spotkanie poza czasem, poza liniowym porządkiem sztuki.

Prace Andrzeja Gieragi (ur. 1934) i Uli Madery (ur. 1995) już kilkakrotnie spotykały się w przestrzeni wrocławskiej mia ART GALLERY, jednak by tak rzec, były to spotkania studyjne. Ujawniały wspólność myślenia i wielką uwagę w konstruowania obrazów, jako swoistych rozważań intelektualnych i kompozycyjnych. Zarazem ujawniały odmienność inspiracji i środków dochodzenia do ostatecznego rozwiązania, jakim jest gotowy obraz. Zarazem bardzo mocno czuć wspólnego ducha unoszącego się dziełami, tych tak odmiennych artystów.

Andrzej Gieraga uformowany w środowisku łódzkiej ASP, w której żywe były tradycje konstruktywistyczne spod znaku Władysława Strzemińskiego. Jego nauczycielami byli między innymi Roman Modzelewski i Antoni Starczewski, mistrzowie w swoich dziedzinach projektowania i ceramiki, ale również tkaniny, na którą pierwotnie skierował swoje zainteresowania, w której Gieraga osiągnął wielką sprawność techniczną doskonałość.

Andrzej Gieraga dość długo poszukiwał swego własnego głosu wśród wspomnianych postaci sztuki polskiej XX wieku. Dyplomowe obrazy/reliefy malarskie były jeszcze kolorowe. Owszem ich gama była złamana, szaro-błękitna, z niewielkimi wstawkami czystych barw i bieli. Nie podobne do niczego co wówczas powstawało w sztuce polskiej, bo swobodnie abstrakcyjne, a przeżywany był epizod „nowej figuracji”. Jednak łodzianin nie chciał iść drogą sztuki figuralnej. Potem był niezwykle ciekawy moment rzeźbionych reliefów czarnobiałych, początkowo, jakby informelowskich jeszcze, by następnie z tej nieforemności wyłoniły się grafiki, niezwykle staranne i efektowne, a potem już reliefy, początkowo monochromatyczne, a potem już z delikatnie pojawiającymi się kolorami. Kolory były, by tak rzec – niepewne siebie, nieco zbrudzone, przełamywane, najpierw szarości, potem szare lub zielonawe. Zaczęły pojawiać się pochodne czerwieni, ale wersjach ceglanych, przełamanych, niezbyt stanowczych. Po nich przyszła pora na ponowne oczyszczenie i redukcję i na prace w których przeważała achromatyczna triada czerni, bieli i szarości. I tak było przez dłuższy czas, aż wreszcie nadszedł moment wielkiej chromatycznej – czyli barwnej zmiany w sztuce Andrzeja Gieragi. W świat ciągów Fibonacciego, złotego podziału i wszelkich innych geometrycznych porządków i rozstrzygnięć wkroczyły kolory. Kolory mocne, wyraziste, chromatycznie dźwięczne i czyste: błękity, fiolety, żółcie, zielenie róże, granaty. Wszystkie one zjawiając się obok tonujących szarości zyskują na swej sile. Mają one jeszcze jedną dość nieoczekiwaną cechę, cechę, której po Gieradze raczej się nie spodziewałem znając jego poprzednie rozwiązania kolorystyczne, a mianowicie bardzo często są rozbielone, a tym samym stające się barwami pastelowymi. Gieraga i pastele, kto by to pomyślał jeszcze na przykład dziesięć lat temu? Ja sądzę nikt! A co najważniejsze sam autor tych obrazów raczej nie przewidział tego w sobie. Ta otwartość i zmiana zdają się być wielkim przywilejem późnego wieku, kiedy, to już naprawdę można przestać  oglądać się za siebie, obok siebie, a spojrzenie na przód jest spojrzeniem nieledwie terapeutycznym, bo tyle jeszcze do zrobienia, tyle do namalowania, tyle wariantów do sprawdzenia. Trwanie i znikanie, malowanie i przepływanie, komponowanie i zaniechanie, te i inne przeciwności dostrzegam we  wszystkich ostatnich obrazach Andrzeja Gieragi, które zadziwiają mnie swoją wielką elegancją, ich swoboda wyraźnie mówi, że wiek wyzwala i pozwala porzucić ograniczenia, skrępowanie, czy niepewność. W tych najnowszych obrazach zostaje wielka elegancja, a może nawet rodzaj swoistej pewności i wiary we własne poszukiwania, teraz nie skrępowane, są tym na co autor sam czekał i był otwarty.

Urszula Madera zaczynała tworzenie swoich kompozycji od zagospodarowania drewnianych pozostałości powstałych przy produkcjach scenograficznych, przy których pracowała. Niewielkie płyty MDF albo kawałki sklejki, pomalowane i nacięte stawały się swoistą rysą na powierzchni, otwierały miejsce dla koloru, albo nawet swoistego poszerzania pola skojarzeń. Produkty uboczne, żeby nie powiedzieć odpadki, stały się początkiem indywidualnego świata bardzo wówczas młodej artystki. Chociaż zaczynała od malowania obrazów na płótnie, delikatnych abstrakcji geometrycznych w stonowanej gamie z najbardziej brzmiącymi filetami, rozbielonymi żółciami, granatami. Widać były w tych obrazach i niepewność i ciekawość. Dodać trzeba koniecznie, że we wrocławskiej ASP nikt nie tworzył podobnych kompozycji. Urszula Madera była całkiem osobna w swoich poszukiwaniach. W pracowni Łukasza Huculaka malowało się inaczej, nawet jeśli nie realistycznie, to raczej bez kontrastowych kolorów, raczej bez barw chromatycznych; taka specyfika. Równocześnie Huculak pozwalał na swobodę poszukiwań i zgadzał się na kompletnie inną drogę twórczą. Kompozycje Madery pomiędzy reliefem a obrazem, staranne i powściągliwe, zaskakiwały pewnością i determinacją. Nikt wokół niej nie robił niczego podobnego, to było na pewno zaskakujące, a równocześnie właśnie pociągające, bo nie miało żadnego odniesienia wśród prac kolegów. Te jej kompozycje zostały docenione na konkursie „Postawy”. Potem świat poszukiwań Urszuli Madery stał się bardziej zniuansowany. Pojawiło się delikatne bawełniane, półprzezroczyste płótno, które najwyraźniej zaczęło pociągać artystkę. Naklejane na drewniane powierzchnie, albo wprost przeciwnie, przesłaniające niczym woal, malowane barwne partie, wysubtelniały to co skryte pod nimi. Na tych powierzchniach malarskich czy płóciennych pojawiają się elementy doklejone, drewniane kawałki jakby z nieco innych światów, jakby dochodził do głosu jeszcze inny dyskurs, mniej geometryczny, mniej wykreślny, mniej rygorystyczny. Powierzchnie stonowanych barw przesłonięte ową materią stają się jeszcze bardziej subtelne, jeszcze bardzie nieoczywiste. Artystka zastanawia się nad nimi, wciąż sprawdza, ale zazwyczaj ma rację. Pewnie to nie jest pewność, ale sprawdzalna intuicja, sprawdzalna, bo efektem są obrazy, obrazy, które mają w sobie i lekkość i niedopowiedzenie, i nieodmienną możliwość  zmiany. Szkicuje i rozmyśla. Sprawdza efekty. Stawia pytania. Może wie, ale wcale nie jest pewna. Na koniec obrazy, a właściwie kompozycje, bo to słowo lepiej je opisuje, robią wrażenie bardzo pewnych, bardzo domyślanych, bo na pewno były przedmiotem długich rozmyślań i prób. I jeszcze jedno ważne: one są bardzo różnorodne. Artystka nie zamknęła się jednej w formule obrazowej, a wciąż próbuje nowych i nieoczywistych kolorystycznych zestawień, czy kompozycyjnych rozstrzygnięć.

Trzeba przyznać, że takie artystyczne spotkania nie są wcale częste. Mody i estetyki się zmieniają, ale równocześnie bywa tak, że kogoś łączy z kimś innym, inny poza wiekiem kod wartości, które oczywiście, że są przemijalne, ale zarazem mogą być wspólne.

Trzeba poszukiwać zmienności, chyba, że pojawia się nieoczekiwanie taka wspólność, która przekreśla i wiek, różnice doświadczeń i kod pokoleniowy czy akademicki, o estetycznym nie wspominając. To właśnie są koincydencje, to są wspólności i to niezamierzone całkowicie.

edycja 2023

Avatar photo
Poznań Art Week

PAW jest festiwalem artystycznym zainaugurowanym w 2017 roku w stolicy Wielkopolski w celu stworzenia wspólnego programu kulturalnego publicznych i prywatnych instytucji działających na polu sztuk wizualnych.