16 lipca nasza Uczelnia zorganizowała debatę na temat „Sztuka wobec pandemii – teraźniejszość i przyszłość sektora kultury”, która odbyła się w ramach agendy Resiliart realizowanej przez UNESCO.
UNESCO zainicjowało 15 kwietnia 2020 roku serię debat w różnych krajach na temat sytuacji sztuki w obliczu pandemii koronawirusa COVID-19. Dotychczas odbyły się 43 debaty, planowanych jest kolejnych 16. Wychodząc naprzeciw tej inicjatywie Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu w ramach Poznań Art Week 2020 podjął się przeprowadzenia takiej debaty w odniesieniu do sytuacji w Polsce.
Mateusz Bieczyński: Zapraszam na debatę „Sztuka wobec pandemii” pod patronatem UNESCO. Debata ta została poświęcona odpowiedzi na pytanie: „Jak epidemia koronawirusa wpłynęła na funkcjonowanie poznańskich instytucji kultury?”. Dotychczas podobnych debat na całym świecie odbyło się niemal 50.
O kondycji kultury w Wielkopolsce rozmawiać dziś będą ze mną zaproszeni goście. Witam serdecznie Panią Alinę Kurczewską, prezes Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego.
Alina Kurczewska: Dzień dobry.
MB: Witam serdecznie Pana Tomasza Łęckiego, dyrektora Muzeum Narodowego w Poznaniu.
Tomasz Łęcki: Dzień dobry.
MB: Witam serdecznie Pana Marcina Kowalskiego, dyrektora poznańskiego Teatru Polskiego.
Marcin Kowalski: Dzień dobry.
MB: Witam serdecznie Pana Marcina Kostaszuka, dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania.
Marcin Kostaszuk: Dzień dobry Państwu.
MB: Witam serdecznie również prorektora Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, profesora Macieja Kuraka.
Maciej Kurak: Bardzo mi miło.
MB: Szanowni Państwo, zanim rozpoczniemy rozmowę, zobaczmy, co wydarzyło się w kulturze Wielkopolski pomimo przymusowego zamknięcia.
[tu zamieszczono krótki film]
MB: Rozpocznijmy od ogólnego pytania. O to, jak kultura w Poznaniu i w Wielkopolsce zniosła ten instytucjonalny i organizacyjny kryzys. Swoje pierwsze pytanie zadedykuję panu dyrektorowi Marcinowi Kostaszukowi, który – jak myślę – ma największe pole przeglądu tego, co działo się w tym czasie.
Marcin Kostaszuk: Myślę, że reguły były jasne dla wszystkich i wszyscy jako Polacy je zaakceptowaliśmy, że to jest ten czas, kiedy musimy zrezygnować z wielu przyjemności, ale też – z konieczności – zrezygnować z tego, co dla nas ważne. W Poznaniu czy w Wielkopolsce kultura nadspodziewanie szybko znalazła swoje miejsce właśnie w przestrzeni internetowej poprzez taki „organicznikowski” pęd do tego, aby nie stracić kontaktu z odbiorcą. Myślę, że to było głównym motorem działania poznańskich artystów i animatorów kultury. Kompetencje do prezentacji sztuki w cyfrowym wydaniu wymagają na pewno uzupełnienia, ale od wielu, wielu lat mam wrażenie, że w Poznaniu bierze się bardzo mocno pod uwagę właśnie tę sferę przygotowań i działań technicznych, które – jak się okazuje – wiele osób potrafi wspomóc i wspierać. Efektem tego jest konkurs „Kultura na wynos”, który miasto ogłosiło, aby podsumować niejako ten pierwszy etap kultury sieciowej. Złożono w nim 165 wniosków, czyli obejrzeliśmy 165 różnorakich projektów prezentujących kulturę w sieci. Wydaje mi się, że to bardzo dużo.
MB: Imponująca liczba. I jaki był wynik tego konkursu?
Marcin Kostaszuk: Myślę, że poza 25 laureatami bardzo ważne jest pojawienie się wyraźnej świadomości, że kultura w sieci, kultura online, to nie jest proste przełożenie tego, co dzieje się na żywo. Największe uznanie w oczach jury zdobyły te projekty, które z nowej formy, z formuły z konieczności poszerzonej, wyciągnęły też nowe możliwości dla widza. Bardzo ważna okazały się responsywność, interaktywność, ale i to, aby forma była adekwatna do potrzeb w aktualnym momencie. Jeden z dwóch zwycięskich projektów miał walor bardzo mocno solidarnościowy. To był projekt klubu Schron, który zebrał 55 artystów, którzy udostępnili swoje utwory muzyczne z myślą o internetowej składance. Z kolei drugi projekt był ściśle związany z tym, co przeżywaliśmy wszyscy podczas pandemii. Był to miniserial teatralny, przygotowany przez poznańskich aktorów w formule internetowej, udostępniany bezpłatnie na YouTubie. Innymi słowy, potrafili odczuć ducha czasu i przełożyć go na formę adekwatną do tegoż właśnie czasu.
MB: Czyli kreatywność, która czasem bierze się również z niedostatku.
Marcin Kostaszuk: Można tak powiedzieć.
MB: W czasie pandemii oczywiście działał również Uniwersytet Artystyczny, i to na dwóch polach – to niezwykle trudne zadanie, aby jednocześnie prowadzić normalną działalność dydaktyczną, ale też animować kulturę i realizować swój program. Jak to wyszło na Uniwersytecie Artystycznym?
Maciej Kurak: Na Uniwersytecie Artystycznym mieliśmy trzy główne pola działań. Pierwsze określiłbym jako przetrwanie, bo to był ten moment, kiedy trzeba było redefiniować funkcjonowanie uczelni i prowadzić wykłady czy spotkania głównie online. Łączyło się to nie tylko z wszelkimi rozwiązaniami technicznymi, ale i z całą regulacją prawną, ponieważ musieliśmy pozmieniać choćby wszystkie regulaminy, co było bardzo czasochłonne. Z drugiej strony, było to wykorzystanie tej misji uczelni jako instytucji kulturotwórczej oraz miejsca prowadzenia badań, a z trzeciej – misji społecznej. W przypadku tej ostatniej udało nam się bardzo spontanicznie zaktywizować i podjąć współpracę z Wielkopolską Izbą Lekarską, z którą stworzyliśmy centrum służące do produkcji maseczek ochronnych, gdzie udzielali się nie tylko studenci, ale też wykładowcy i artyści. Myślę, że to bardzo ważna inicjatywa, o której warto wspomnieć. Poza tym wystawa kończąca rok akademicki, w tym roku w wersji cyfrowej, cieszyła się dużą liczbą odwiedzających, więc niezależnie od sytuacji w przyszłym roku również odbędzie się online. Dałoby to nam możliwość zaproszenia gości, uczestników z całego świata bez konieczności podróżowania, wystarczyłoby jedynie np. transmitować sam wykład zaproszonego profesora. Trzecie pole naszej działalności dotyczyło też pewnych przemyśleń o tym, by zbudować pewną platformę umożliwiającą nabranie dystansu do funkcjonowania sztuki w ogóle. Tematyka ta poruszana jest na wielu forach, pojawiła się też w czasie organizacji Poznań Art Week, który w tym roku również przyjął formę cyfrową. Już w samy wprowadzeniu mowa jest o tym, że warto zastanowić się, jak ta sztuka właściwie powinna funkcjonować: czy powinna być skorelowana jedynie z takim instytucjonalnym, rynkowym działaniem, czy też powinniśmy zadbać o tę stronę związaną bardziej z tym kulturotwórczym, codziennym aspektem, z taką realizacją mitu awangardowego.
MB: Wygląda więc na to, że sztuki wizualne znalazły pewną niszę, w którą mogły się wpisać, i był to swego rodzaju nowy poligon. Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do pana dyrektora z pytaniem o to, które dyscypliny artystyczne, które pola twórczości najmocniej ucierpiały podczas tego przymusowego zamknięcia.
Marcin Kostaszuk: Najsilniej te ograniczenia, wynikające skądinąd z troski o bezpieczeństwo, widać w świecie muzycznym. To tutaj okazało się, że bez wsparcia kultury tworzonej online muzycy stracili w zasadzie 100% dochodów. To oczywiście nie oznacza, że jest to trudniejsza sytuacja, jeśli chodzi o prezentację sztuki, niż w przypadku teatrów czy twórców sztuk wizualnych, ale trzeba zwrócić uwagę na to, że jest to dziedzina kultury w dużej mierze samofinansująca się. Wyjąwszy muzykę poważną, skupioną wokół filharmonii, tę sferę utrzymywali głównie odbiorcy, kupując bilety czy płyty. Można powiedzieć, że przed pandemią mieliśmy w Polsce eldorado koncertowe i w zasadzie każdy mógł znaleźć swój sposób na utrzymywanie się ze sztuki. To jest w tej chwili zasadniczy problem, że bardzo dużo osób zainwestowało w swoją karierę muzyczną, umiejętności i sprzęt, a dziś to wszystko właściwie leży i czeka na moment, w którym będziemy mogli odetchnąć z ulgą, że nie ma już pandemii.
MB: Właśnie, czyli inwestowanie w muzykę, czyli branżę, która najbardziej ucierpiała. Wiemy, ile cierpliwości kosztuje przygotowanie dobrego występu na Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego. Wiemy też, że nie odbędzie się on w planowanym terminie. Kiedy możemy się go spodziewać?
Alina Kurczewska: Na początku maja dowiedzieliśmy się, że Konkurs Chopinowski nie odbędzie się w tym roku, tylko w 2021, dokładnie w czasie zaplanowanym przez nas. Sytuacja zmusiła nas do tego, że musieliśmy przesunąć nasz konkurs na październik 2022 roku, więc przewodniczący jury, pan Augustin Dumay, jak i większość naszych jurorów zaplanowali już czas na to wydarzenie. Można powiedzieć, że stało się i dobrze, i źle. Źle, ponieważ młodzi ludzie bardzo liczyli na te 2021 rok. Przygotowywali się, a to jest cały proces towarzyszący przygotowaniu występu w najstarszym przecież konkursie świata, odbywającym się od 1952 roku w Poznaniu. To zresztą wielkie święto dla Poznania, Polski i nie tylko. Oni poczuli się zawiedzeni, co najpiękniej udokumentowała Agata Szymczewska w krótkim filmiku zamieszczony ma stronie internetowej konkursu, w którym mówi: „Moi drodzy, bądźcie spokojni, macie więcej czasu do przygotowania się”. I dobrym aspektem jest właśnie to, że mamy więcej czasu, a nie zapomnimy o konkursie w roku 2021. W maju odbędzie się konkurs lutniczy, a jesienią planujemy wydarzenie, którego szczegółów nie mogę jeszcze zdradzić, ale spowoduje ono, że mimo trwającego Konkursu Chopinowskiego my powiemy, że Wieniawski jest obecny w Poznaniu, i to na bardzo wysokim poziomie. A odnosząc się jeszcze do internetu: Wieniawski, dzięki wielu darczyńcom, takim jak miasto czy ministerstwo, jest bardzo aktywny w sieci. Regularnie prezentowana jest mapa podróży Wieniawskiego. Prezentowane będą też krótkie filmiki profesor Aliny Mądry Wibracje Wieniawskiego – to takie nowoczesne podejście do ujęcia jego biografii. Jest też wiele cennych materiałów dla młodych ludzi. Otóż, Michał Francuz, pianista, nagrał akompaniamenty do utworów Wieniawskiego, więc młodzi ludzie mogą przy nich ćwiczyć, jeśli nie mają dostępu do pianisty. Bardzo szanuję wszystkich tych, którzy uaktywnili się online, bo jest to dla nas wszystkich niesamowite doświadczenie. I jak powiedział profesor Ingarden: „Bez wykonawcy partytura milczy. Muzyka zyskuje pełnię swojego istnienia dopiero poprzez konkretyzację dźwiękową”. A ta konkretyzacja dźwiękowa musi się odbywać na żywo, na sali. Pamiętają Państwo te wibracje, gdy grała Tchumburidze czy Bomsori – co myśmy przeżywali w Auli Uniwersyteckiej. I to jest wartość, która niestety na razie nie jest nam dana.
MB: Z niecierpliwością zatem czekamy na kolejną edycję konkursu. A teraz przyjrzyjmy się paru aspektom związanym z zamknięciami i przeniesieniami imprez artystycznych.
[tu krótki filmik]
MB: Muzeum Narodowe w Poznaniu było jedną z pierwszych instytucji działających po tzw. odmrożeniu, otwarciu. Co epidemia zmieniła w funkcjonowaniu muzeum?
Tomasz Łęcki: Muzeum Narodowe było ostatnią instytucją, która się zamknęła, i pierwszą, która się otworzyła. Okazało się, i jest to wielkie, epokowe odkrycie dla muzealników, że publiczność jest konieczna w muzeum. To, co jest konieczne w teatrze czy na koncercie, okazało się niezbędne również w muzeum. Większość naszej załogi stanowią strażnicy muzealni, opiekunki ekspozycji, panie kasjerki – to jest około 60% naszej załogi. I właśnie te osoby, które – wydawałoby się – wykonują takie podstawowe, mało dynamiczne czynności, jako pierwsze zatęskniły za publicznością. Warto było otworzyć się 6 maja, ponieważ – pomijając Noc Muzeów, która nie mogła się w tym roku odbyć i raczej się już nie odbędzie, oraz brak wycieczek szkolnych – bardzo szybko frekwencja przekroczyła 50% tej ubiegłorocznej, a były takie tygodnie, np. w Rogalinie, gdzie przekroczyła nawet 100%. Nastąpiła taka indywidualna, rodzinna reakcja, że trzeba wrócić do miejsc ważnych.
MB: A co ze względami bezpieczeństwa? Ekspozycje są ograniczone w zakresie liczbowym, jeżeli chodzi o publiczność, ale także chociażby osoby obarczone pewnymi dysfunkcjami nie mogą korzystać na przykład z pewnych dotykowych udogodnień.
TŁ: Rzeczywiście, nie czekaliśmy na kolejne odmrażania, ponieważ zaraz po Wielkanocy rozpoczęliśmy przygotowania do otwarcia, nie wiedząc, kiedy to nastąpi. Spodziewaliśmy się, że może to być po długim weekendzie majowym, i tak też się stało. Zostały wprowadzone procedury, które trochę krępują, czyli dezynfekcja, maseczki obowiązkowe, z którymi część publiczności dyskutuje, bo woleliby zwiedzać bez nich. Do dziś otworzyliśmy łącznie trzy wystawy, więc dynamika jest ogromna.
MB: Pomimo zmian programowych.
TŁ: Tak, i odbyło się to z pewną trudnością, bo na tak chętnie odwiedzane wernisaże możemy zapraszać obecnie zaledwie 1/10 publiczności – nie 500, a 70–80 osób. Niektórzy mają o to pretensje, ale uważam, że warto było się otworzyć, warto było roztropnie uchylać te drzwi, a publiczność nie zawiodła. Również w obszarze Stowarzyszenia „Dzieje”, którym się zajmuję, kiedy ogłosiliśmy ponowny nabór wolontariuszy do gry w widowisku Orzeł i Krzyż, w ciągu pięciu dni swój udział potwierdziło 100 osób. A mówimy o pierwszej połowie maja, gdy ta obawa, by wracać do takich wspólnych działań, prób, i to nie zawodowców, tylko wolontariuszy, była wysoka. Ale wrócili, a 75–80% publiczności, która kupiła bilety jeszcze przed pandemią, przebukowała je na przełom sierpnia i września. Więc warto się otwierać.
MB: Został wywołany teatr, więc płynnie przejdziemy do pytania – jakie pomysły na przezwyciężenie kryzysu miał Teatr Polski i w jaki sposób zaopiekował się zespołem, który z dnia na dzień stał się nieczynny z powodu koronawirusa?
Marcin Kowalski: Rzeczywiście, dla nas to była bardzo trudna sytuacja, bo z dnia na dzień postawiono nas w sytuacji, z którą do tej pory nie mieliśmy do czynienia. Na początku nie wiedzieliśmy, co teraz robić, tym bardziej że byliśmy na ostatnim etapie produkcji premiery Nany, która miała się odbyć za 10 dni, i nagle nam tę pracę brutalnie przerwano. Na początku były szok, niedowierzanie i zastanawianie się, co dalej. Najgorsza była ta niepewność, bo pamiętajmy o tym, że w początkowej fazie pandemii jednak te informacje o tym, na ile będziemy zamknięci, nie padały. To były informacje w cyklach dwutygodniowych, że jeszcze trochę, jeszcze trochę, w związku z czym na początku żyliśmy z takim przeświadczeniem, że to może się szybko skończyć. Dlatego pierwszą naturalną decyzją było to, żeby jedynie przesunąć datę premiery. W momencie, w którym zorientowaliśmy się, że to się nie uda, musieliśmy rzeczywiście zacząć myśleć o tym, w jaki sposób się odnaleźć w tej rzeczywistości. Musieliśmy znaleźć jakiś sposób na zaistnienie w sieci. Z pewną premedytacją i świadomością zdecydowaliśmy się na tworzenie wyłącznie nowych projektów do przestrzeni internetowej. Nie zdecydowaliśmy się, tak jak większość teatrów w Polsce, prezentować naszych archiwalnych spektakli i nagrań, bo jednak mimo wszystko wychodzimy z założenia, że ideą i takim naturalnym powietrzem dla teatru jest kontakt z widzami. Postanowiliśmy przenieść nasze małe projekty do sieci, które nam pozwalały utrzymać kontakt z publicznością. Stwierdziliśmy też, że skoro nie może się odbyć premiera Nany, to automatycznie rozpoczynamy produkcję audiobooka, żeby w ramach przygotowań do prezentacji scenicznej nasi widzowie mogli posłuchać Nany w wykonaniu artystów biorących udział w przygotowaniach do premiery. Ale też role się odwróciły, bo zapytaliśmy naszych artystów i aktorów, co oni chcieliby zrobić, jaki mają pomysł na tę pandemię. W ramach tego przenieśliśmy do internetu projekt Teatranki, cykl zabaw dla dzieci i rodziców, ale też nasze cotygodniowe spotkania z poezją „U króla Stasia”, a takim pomysłem, który wypłynął bezpośrednio od naszych aktorów, był cykl filmowy „Zaraz, zaraz”, gdzie aktorzy w sposób ironiczny odnosili się w rzeczywistości, w której się znajdowaliśmy i w której się znajdujemy. Skorzystaliśmy z możliwości pomocy stworzonej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, czyli wystartowaliśmy w konkursie „Kultura w sieci”. Udało nam się uzyskać dofinansowanie na projekt „Planeta Beckett”, którzy będą przygotowywali Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski, a na początku sierpnia zaczynamy produkcję tego wydarzenia. Z natury rzeczy odbędzie się ono online. Podkreślę też, że jest to dla nas nowe doświadczenie, w którym nie wszyscy potrafimy się odnaleźć, bo twórcy mówią, że czegoś im brakuje, a to, co jest najważniejsze, to rzeczywiście kontakt z widzem.
MB: Ale zespół Teatru Polskiego składa się również z aktorów nieafiliowanych bezpośrednio przy instytucji, takich, którzy są zapraszani jedynie do poszczególnych projektów. Czy Teatr wyszedł im naprzeciw?
Marcin Kowalski: To jest rzeczywiście bardzo duży problem. Nasi aktorzy etatowi mają jakieś zabezpieczenie socjalne, natomiast osoby, które współpracują z nami na zasadach kontraktów, właściwie z dnia na dzień straciły możliwość zarobkowania środków do życia. I „Planeta Beckett” powstała właśnie z inicjatywy tych osób, które były spoza Teatru. My również zachęcaliśmy do tego, żeby nasi aktorzy, którzy mieli jakieś inicjatywy, angażowali do nich jak najwięcej tych osób z zewnątrz. W ten sposób powstał film Deadline, którego premiera miała miejsce w czasie naszego zakończenia sezonu.
MB: Czyli takie otwarcie na zamknięcie.
Marcin Kowalski: Dokładnie. Otworzyliśmy się, żeby zamknąć. Bardzo się tego baliśmy. Wcześniej przeprowadziliśmy taką krótką ankietę internetową wśród naszych widzów. Pytaliśmy, czy oni tęsknią, czy chcą przyjść, czy są gotowi, by przyjść do teatru w tym dość dużym rygorze sanitarnym, który wymuszają przepisy. To nas utwierdziło w przekonaniu, że trzeba. I rzeczywiście, podczas dwóch spektakli, takich klasycznych spektakli w sali teatralnej, przy zachowaniu tych nieszczęsnych odległości jednego miejsca przerwy, przebywania cały czas w maseczkach, publiczność dopisała. Więc ludzie tęsknią za teatrem i chcą w tej kulturze uczestniczyć. To była w sumie nasza jedyna obawa: czy pomimo tego, że teatry się otworzą, ludzie będą w stanie przyjść do takich przestrzeni jednak zamkniętych, gdzie kontaktujemy się z osobami, które są dla nas nieznane, i przez pewien czas się w tej przestrzeni przebywa.
MB: Przeniosę zatem to pytanie do pana dyrektora i zapytam – czy Poznań dostrzegł ten problem artystów nieafiliowanych i jak się do niego odniósł?
Marcin Kostaszuk: Wiele można tutaj powiedzieć o tym, jak ci artyści reagują. Częstokroć reagują własnym sumptem, niejako korzystając z tych narzędzi, które są możliwe. Miasto przede wszystkim unikało takich ruchów, które zdarzały się innym dużym ośrodkom. Na pierwsze wieści o tym, że przez co najmniej kilka miesięcy nie będzie możliwe organizowanie wydarzeń już wcześniej zaplanowanych, drogą administracyjną nastąpiła prośba o zwrot środków, które zostały przeznaczone na między innymi realizację projektów niezależnych, organizowanych na przykład przez organizacje pozarządowe. W Poznaniu przyjęliśmy założenie, że zanim taka decyzja nastąpi, musimy mieć duże przekonanie, że do końca roku naprawdę nie da się już nic zrobić. W związku z tym te wydarzenia, które zostały na początku roku wyłonione jako kluczowe dla miasta, organizowane właśnie przez artystów nieafiliowanych przy instytucjach, zostały utrzymane wraz z dotacjami. Jesteśmy w stałym dialogu, jak te wydarzenia zorganizować i jak tą drogą pomóc również tym, którzy pierwotnie nie mieli w nich uczestniczyć. Cieszymy się, że zarówno organizacje pozarządowe, jak i instytucje kultury potrafią zrozumieć dziś lepiej znaczenie solidarności. Może nie branżowej, ale raczej takiej ogólnoludzkiej. Oprócz tego, że miasto samo część środków przeznaczyło na przykład na projekt programu stypendialnego, który ruszy w drugiej połowie lipca i będzie można w ten sposób pomóc co najmniej 50 osobom, to jeszcze bardzo istotną rzeczą jest to, że same instytucje czy organizacje zgłosiły się ze swoimi środkami, żeby przygotować czy to programy rezydencyjne, w których można pomóc właśnie kilku osobom niezwiązanym, czy artystom lub animatorom kultury. Tutaj są te rezerwy, które wszyscy mamy, bo czasem ta czarna godzina jest przewidywana przez wiele osób. Wydaje mi się, że doszliśmy do takiego punktu, gdzie lepiej rozumiemy, jak ważna jest obecność tych artystów czy animatorów, którzy nie są stałymi pracownikami naszych instytucji.
MB: Wszystko wskazuje na to, że możemy się spodziewać bardzo bogatej jesieni artystycznej w Poznaniu, skoro te wszystkie działania mają szansę zaistnieć jeszcze w tym roku.
Marcin Kostaszuk: Jestem optymistą, ale ostrożnym, ponieważ część tych wydarzeń nie będzie mogła się odbyć w takim wymiarze jak dotychczas, chociażby wydarzenia muzyczne. Nie odbędzie się cykl „Na falach”, nie odbędą się koncerty główne festiwalu Spring Break, ale pozwala to na refleksję nad naszym strategicznym postrzeganiem kultury w mieście. To ona powinna przesuwać się w stronę mieszkańca, a nie mieszkaniec do niej. Może to jest ten moment, w którym widzimy konieczność decentralizacji zarówno wydarzeń, jak i być może różnych innych procesów, które sprawiają, że możemy pomagać twórcom kultury. Myślę, że to też jest duże pole do zastanowienia na poziomie nawet ponadlokalnym, czy środki ogólnopolskie, albo przy wsparciu choćby samorządów, nie powinny w pewien sposób dystrybuowane przy udziale regionalnym.
MB: W środowisku artystycznym jest silna potrzeba szukania pozytywów. Zobaczmy, jak artyści odpowiedzieli na trudną sytuację.
[tu krótki filmik]
MB: Rozmawialiśmy już o problemach, zatem pora na przejście do pozytywów. Stąd pytanie: czego z tej sytuacji się nauczyliśmy i jakie rozwiązania wypracowane teraz mogą być zastosowane w przyszłości, nie tylko w ramach zagrożenia kolejną epidemią czy podobnymi sytuacjami recesji instytucjonalnej, ale w ogóle? Czego nauczyła nas ta sytuacja?
Marcin Kostaszuk: Myślę, że każdy z nas ma swoją bardzo indywidualną odpowiedź. Ta sytuacja przede wszystkim nauczyła nas elastyczności. Tego, że nic nie jest dane na zawsze. Myślę, że teraz, kiedy cały czas prowadzimy badania wśród ludzi kultury – pracowników, animatorów czy artystów – wyjdzie pewnie na jaw wiele potrzeb, które się nawarstwiały, a pandemia uruchomiła refleksje na temat tego, jak projektować przyszłość. Chyba tu jest dla nas największe wyzwanie, jak antycypować dalsze działania. Nauczyliśmy się prawdopodobnie przede wszystkim tego, że zawsze to człowiek, który jest naszym odbiorcą, i jego związek z daną instytucją czy twórczością to jest najcenniejsze dobro. Innymi słowy, przetrwali i przetrwają ci, którzy zbudowali tę silną więź ze swoim odbiorcą. Myślę, że kolejnym krokiem będzie bardzo szczegółowe zbadanie publiczności, zarówno tej uczestniczącej, jak i tej nieuczestniczącej, ponieważ musimy przygotować się na sytuację, w której część widowni odpłynęła, a część jeszcze nie wie, czy wrócić, czy jest bezpiecznie. Mówiąc szczerze, mnie to trochę dziwi, bo widzimy w ostatnich tygodniach i miesiącach, jak bardzo spontanicznie Polacy się gromadzą z różnych powodów, a jednocześnie wyrażają obawy przed choćby odwiedzeniem muzeum, czyli miejsca, które może być wzorem bezpieczeństwa w porównaniu z marketem osiedlowym czy zatłoczonym placem. Myślę, że my jako ludzie związani z kulturą musimy dać bardzo duże poczucie bezpieczeństwa i to jest to, nad czym teraz będziemy musieli koniecznie popracować.
MB: Czy można powiedzieć, że koronawirus zweryfikował modele realizacji działań w polu kultury? Czy dokonał pewnej weryfikacji tego, co działa dobrze, a co obarczone jest jakimiś mankamentami?
Maciej Kurak: Myślę, że to jest kwestia zaakcentowania nie tyle odpowiedzi, ale pytania. W tej trudnej sytuacji ujawniło się całe pole pytań dotyczących problemów, które wcześniej były pomijane bądź zapominane. Chociażby problem copyrightu – na ile udostępniamy pewne rzeczy. Na ile powinienem udostępniać je dla szerokiej publiczności bez jakichkolwiek tantiem. Ważne wydaje mi się to, by powrócić do tych tematów, bo one i tak do nas wrócą. Warto zastanowić się, na ile można uporządkować ten system i spowodować, żeby funkcjonował w sposób szeroki, nie niszcząc przy tym kultury i jej roli, ale też twórców. Zdajemy sobie sprawę, że jest to duża grupa osób, która bardzo często funkcjonuje na umowach śmieciowych. Dość często ta praca jest bardzo chwiejna i te osoby ucierpiały najmocniej. My poprzez instytucje też staraliśmy się wejść w to, na ile się dało. W wystawy, które organizujemy, zawsze staramy się włączać więcej osób. Nie jest tak, że pokazujemy tylko swoje środowisko. Tak było teraz w związku z wystawą, którą mamy w miejskich galeriach. Również przy organizacji Art Weeku myśleliśmy o tym, by w działania włączyć aktorów. Myślenie o tych szerszych, solidarnościowych wartościach wydaje mi się dosyć istotne i o tym nie powinniśmy zapominać. Nasza kultura złożona jest z wielu części i ta atomizacja, która gdzieś tam siłą rzeczy następuje, czasami nie wytrzymuje. Okazuje się, że pewne sektory mogą doświadczyć czegoś negatywnego, a później zadbać o to, żeby wszystko działało. To wszystko jest bardziej połączone, niż nam się wydaje.
Marcin Kostaszuk: Padło tutaj słowo atomizacja. Myślę, że to, co jest teraz wielkim wyzwaniem dla całego środowiska, to próba połączenia, wyłonienia reprezentacji branżowych, bo okazuje się, że o ile w Niemczech chociażby izby przemysłów kreatywnych funkcjonują niejako automatycznie, obowiązkowo, o tyle u nas bardzo trudno było w pewnym momencie wyłonić reprezentację choćby do tego, żeby sformułować apele na przykład branży koncertowej, technicznej czy teatralnej. Musimy mieć poczucie tego, że jest ktoś, kto nas reprezentuje. Ta reprezentacja musi być bardzo silna i operować argumentami, które mają znaczenie chociażby w kwestii rynku pracy. Bo czy to umowa śmieciowa, czy etatowa, to jest konkretny dochód dla państwa, który trzeba szanować, bo to jest 3,5% PKB. Myślę, że mało kto zwraca uwagę na to, jak przemysł kultury ma wielkie znaczenie, a nie tylko symboliczne.
Tomasz Łęcki: Proszę zwrócić uwagę, że w tej sytuacji nie było tak wiele biadolenia. Można by usiąść, załamać ręce i tylko płakać. Pandemia to oczywiście okres nadal niebezpieczny. Jestem historykiem i wiem, że w opresji pruskiej powstał Teatr Polski bez środków publicznych, rozwijało się czytelnictwo, chóralistyka. W jeszcze bardziej dramatycznym okresie okupacji niemieckiej działało tajne nauczanie, robiono nawet doktoraty. To nie jest tak, że obecna sytuacja to najgorsze, co mogło nam się przydarzyć. Nie w takich sytuacjach sobie dawaliśmy radę. A z drugiej strony, pamiętam z wielu miejsc zawodowych, w których się znalazłem, słowa: „to zróbmy teraz jakąś dobrą analizę naszej instytucji”. Przyszedł koronawirus i wreszcie dostaliśmy czas na te analizy, bo biegaliśmy z taczkami i nie mieliśmy czasu ich załadować. Każdy czas ma swój sens i jest dany po coś. I dla kreatywności, i dla pewnych instytucji ten czas jest świetnym doświadczeniem. Wychodzimy bogatsi, zweryfikowani, wiemy, na kogo można i jak dalece liczyć. Odkryliśmy ponownie, z jeszcze większą siłą, zarówno tu w Poznaniu, jak i w naszych muzeach w Gołuchowie, Śmiełowie i Rogalinie, w czasie naszych widowisk w Murowanej Goślinie, jak ważna jest publiczność, że to wszystko bez odpowiedzi publiczności nie miałoby sensu. Na szczęście ten sens ma.
Alina Kurczewska: Właśnie, publiczność. Jak się zachowywał odbiorca w dobie koronawirusa? Siadał przed komputerem, szukał swoich ulubionych wykonawców, otworzyły się wszelkie możliwości posłuchania, zobaczenia spektakli z Metropolitan Opera, z wielkich teatrów operowych. Odbiorca szukał kontaktu. Wiele utworów nagrywano na nowo i to są nagrania chwili, one były potrzebne, one miały bardzo dużą moc psychologiczną. Ale one nie przetrwają. Co przetrwa? Przetrwa to, co zrobili muzycy w tym czasie. Nagrywali płyty. Cała kadra Akademii Muzycznej wykorzystywała ten czas na pogłębianie swojej wiedzy. Filharmonia Poznańska przygotowywała koncerty online. Teatr Wielki otworzył swoje archiwa. Odbiorca miał całą masę możliwości. Ciekawa jestem tych analiz, jak wypadną podsumowania tego odbioru, bo także pojawiły się głosy sprzeciwu co do udostępniania swoich utworów za darmo. To też jest problem, który należy rozpatrywać. Nauczyliśmy się techniki. Nauczyliśmy się spotkań na Zoomach, Skype’ach, to na pewno dobra strona koronawirusa.
Marcin Kowalski: Mam wrażenie, że kultura z tej sytuacji wyszła zwycięsko. Myślę, że to jest taka cecha narodowa polskiego narodu, że my zawsze damy radę. Niestety, widzę w tym wszystkim również złe strony. Sytuacja związana z pandemią pokazała, że systemowo kompletnie nie jesteśmy do tego przygotowani. Wszystkie rozwiązania były wymyślane at hoc, żeby coś się mogło dziać. Ale sytuacja twórców niezależnych pokazuje, że systemowo oni nie podlegają żadnej opiece, ochronie i takie sytuacje są dla nich dramatyczne. My nie jesteśmy w stanie się nimi tak do końca zaopiekować. Nie jesteśmy na to przygotowani. Chciałbym, żeby z tej pandemii wypłynęły właśnie takie wnioski, że trzeba taki system stworzyć. Patrzmy na przykłady zagraniczne. Z zazdrością słuchaliśmy informacji, że rząd niemiecki przeznaczył w trybie pilnym miliardy euro na pomoc dla twórców niezależnych. Tak samo w Anglii. W Polsce są to kwoty nieporównywalne i na pewno niepokrywające wszystkich potrzeb tych twórców, którzy mieli najtrudniejszą sytuację. I jeszcze jedna obawa: tak jak doceniam wszystkie inicjatywy, które powstały w przestrzeni internetowej, tak bardzo się obawiam, żeby nie było teraz takiego przesunięcia wśród publiczności, że ta forma powinna stać się standardem. Żeby jednak mimo wszystko powrócił, przynajmniej w przypadku teatru, bezpośredni kontakt z widzami i zapraszanie do naszych przestrzeni. W tym widzę pewne zagrożenie.
Tomasz Łęcki: Myślę, że możemy być o to spokojni, ponieważ jest w nas jednak tak naturalna potrzeba relacji realnej, analogowej, że nie można zastąpić tej realnej rzeczywistości wirtualną. Większość może zredefiniowała potrzebę spotkania z drugim człowiekiem, ale nie ze sztuką za pośrednictwem niewielkich rozmiarów ekranu czy smartfona.
Marcin Kowalski: Przed pandemią zawsze nasze instytucje starały się wymyślić sposób, jak dotrzeć do młodego widza, żeby go zachęcić i wykształcić. Mój syn powiedział mi nawet: „Tato, ty jesteś z dwudziestego wieku”. Kiedy to było! To jest zupełnie inne pokolenie i rzeczywiście trzeba powiedzieć sobie wprost, że oni są przyzwyczajeni do wszystkich nowinek technologicznych, dla nich świat to jest tablet, internet, komórka i tak dalej. Ten okres pandemii niejako pokazał, że oni to mogą dostać, więc po co bezpośredni kontakt w teatrze, muzeum czy podczas koncertów. Ja liczę na to, że to się jednak odwróci. Że skoro jest różnica między oglądaniem spektaklu teatralnego na żywo i tym obejrzanym w telewizji, tak samo jest różnica pomiędzy słuchaniem muzyki w domu a koncertem. Mam więc nadzieję na powrót normalności.
Alina Kurczewska: Trzeba mieć gęsią skórkę. Pójść i poczuć to coś, co nas elektryzuje. Wtedy jest dobrze.
Tomasz Łęcki: A dlaczego pan dyrektor powiedział, że wbrew rozsądkowi ludzie się gromadzili na jakichś placach? Dlatego, że była ogromna emocja i jakaś wielka potrzeba tego spotkania, nawet trochę wbrew rozsądkowi. Więc ja na to patrzę dość optymistycznie, teatry na pewno nie zginą.
Marcin Kowalski: Historia pokazuje, że nie zginą. Teatr Polski pokazuje, że nie zginie, przetrwał wiele.
MB: Póki działamy, kultura nie zginęła i nie zginie. Szanowni Państwo, myślę, że światowa epidemia pokazała, jak trudne i jednocześnie jak ważne jest to, aby działać na polu kultury. Postawiła przed całym sektorem kultury wiele wyzwań. Na niektóre z tych pytań udało nam się dziś odpowiedzieć, inne będą musiały poczekać i będziemy się z nimi na pewno zmagać. Dzisiejsza debata „Sztuka wobec pandemii”, zorganizowana pod auspicjami UNESCO w tej pięknej przestrzeni Starej Papierni Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, pozwala jednak mieć nadzieję, że kreatywność jest i będzie remedium na kryzys. Dziękuję Państwu bardzo za spotkanie.
1 Comment
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.